Słońce na krawędziach

Słońce na krawędziach kamienic. Zimno. Kwiaty na gałęziach niepewne swego losu, drżą z wiatrem. Mela Kotekuk śpiewa o żurawiach. Cillan Murphy jako profesor Oppenheimer patrzy z plakatów, wracając po oscarowej wiktorii. Poranna droga Fomy po pięciu godzinach snu, może mniej. Zmeczenie przyjdzie później.

Kawa z bananem i pośniadaniowy drip

Foma zastanawiał się jaka kawka jest dla niego najlepsza. Nie, żeby nie wiedział i musiał sobie odpowiedzieć na jedno z najważniejszych pytań ludzkości. Wiedział, ale zanim się zabrał za kawę, dostał okolicznościowy obrazek. Na obrazku prężyły się lub robiły inne cuda kawki bez kawki, a nawet bez kawy, za to z kawową podpuchą i dwuznacznym pytaniem: którą wolisz?

Takiej, którą Foma lubił najbardziej, czyli pośniadaniowego dripa do spokojnej lektury, nie było. Nie było też kawy z bananem, która, o dziwo, może się okazać fundamentem niedzielnego poranka.

Co z tym bananem? zastanawiał się Foma. Bo, że kawa, to na pewno. Ale jak? Wymieszane jedno z drugim? Bananowy mus pływający na powierzchni, przełamywany przy każdym nachyleniu filiżanki i z każdym łykiem szmuglujący do ust bananową kontrabandę? Kawa powoli ściekająca z banana do filiżanki, nabierająca po drodze bananowej gęstości? Jeszcze inne cuda? A może przeciwnie, zupełnie zwyczajnie, w jednej ręce banan i gryz banana, w drugiej kawa i kawą banana popić, i tak do końca, i banana, i kawy?

Wyszło, że właśnie tak, zwykle-najzwyklej, choć to przecież niezwykłe, żeby do kawy banan. Ale na poranny głód najlepsza zwykłość, prostota i brak udziwnień. Dopiero potem można pobawić się w tosty z wtartym czosnkiem posmarowane masłem i podgryzać do tego awokado. O ile się trafi na w sam raz dojrzałe, a z tym Foma miał od zawsze problem.

Jak by z tym awokado, żeby było dobre? Foma przestawił zastanawianie się na nowe tory. Zbyt dojrzałe – źle. Niedojrzałe – też źle, ale mniej, bo zawsze można poczekać. Byle nie za długo. Fomowe awokado miały tę niezwykłą supermoc, że z niedojrzałości w przejrzałość przeskakiwały szybko i zawsze wtedy, kiedy Foma zajmował się czymś innym, choć mógłby przecież cierpliwie zaglądać do nich, naciskać i patrzeć czy już. Nacisnąć, przycisnąć, stuknąć palcem, puk-puk, jak tam w środku, dobrze czy jeszcze nie? O tym, że można zajrzeć pod ogonek i samemu podejrzeć odcień zieleni, zestawiając odcień z dojrzałością Foma nie wiedział, bo i skąd? To znaczy właśnie się dowiedział i na przyszłość może coś z tego wyjdzie, ale póki co…

Póki co kawa! przywołał siebie do porządku Foma. I przy kawie, tyle już że popołudniowej, uznał, że z tych bananowo-awokadowych słów coś napisze, bo strasznie się w ich składaniu opuścił.

wibrysy tygrysa

Foma ściągał z siebie rolką kocią sierść. Nie wiadomo kiedy, nie wiadomo dlaczego przychodzi taki moment, kiedy razem z momentem przychodzi kot i się domaga. Najczęściej kładąc się na książce, gazecie, czytniku, co tam Foma akurat czyta. Bo czytelniczy czas najlepszy dla domagania się kociej uwagi. Uwagi, uważności, bycia dla kota. A im więcej tej uwagi i bycia, tym bardziej łapa łapie Fomę, gdy Foma próbuje sam uznać, że koniec. Ale właśnie jeszcze nie, jeszcze i jeszcze! rewanżuje się kot. Aż inna łapa, choć może ta sama, tyle że już z wystawionym pazurami, daje sygnał, że dość, że starczy. Kot! Ała! krzyknie wtedy Foma. Aaa, kotki dwa…. Dwoją się w melodii koty, pomnażają. Jeden, dwa, potem cztery, osiem…

Cztery osiem to dopiero jutro, a kot zdecydowanie jeden.

Foma stwierdził, że póki szczyci się liczbą pierwszą, a kocie opowieści w sam raz, i że ma na sobie koszulkę, którą czyścił z kociej uwagi, to machnie sobie w prezencie wpis, w którym jedno z drugim pozornie się łączy, który może opatrzyć pozornym rymem, pobawić się związkiem i kontrastem, ale całość jest o niczym, ot zabawa słowami, skojarzeniami, drobinkami z życia, jak zabawa z kotem. Chyba, że nie.

w związku z wiązem wiąż wciąż

Nie ma co owijać w bawełnę! Gdyby Foma nie czuł się związany obietnicą, to by się pewnie jakoś wykręcił. Nie krępuj się! Poplącz się w zeznaniach! Powiedz, że to za bardzo zamotane i się nie da! szeptało mu do ucha złe, aż Fomę skręcało w środku, że mogły mu się takie łajdackie pomysły przyplątać. Ale też i dlatego, że tyle mu zajmuje, by wywiązać się z obietnicy. I choć za oknem listopad, tytularny wiąz trzęsie się z zimna jak osika, to w środku Fomy kwiecień-plecień, co jedną myśl z drugą przeplata.

Zwięźlej! jęknął w głowie Fomy zdecydowanie inny głos. I choć Foma zdążył przywiązać się do pierwotnego pomysłu, zacząć od tegoż przywiązania, to uczciwie musiał przyznać, że już nie wiąże już z nim wielkich oczekiwań. Ot węzeł gordyjsk, z którym żadne nożyczki sobie nie poradzą. Pomieszanie z poplątaniem.

Foma potrzebował zrobić krok wstecz, wypuścić z rąk wszystkie krępujące go wyobrażenia! Mimo rozwiązłości, a może dzięki niej, luźne wątki zaczęły się powoli splatać, słowa poddawać, a dalej poszło jak po sznurku, że nawet z zawiązanymi oczami można dalej pleść sexy-flexy…

17 (kawa z kakao)

Wody na oko, pod wentyl, pewnie około 150g, bo woda do kawy w gramach, nie w mililitrach. 17g kawy, 1,7g kakao, by finalnie mieć 170g w filiżance. Kakao oczywiście mogłaby być po prostu łyżeczka, płaska łyżeczka do herbaty [sic!], ale magia powtarzania 17 w recepturze, powielania jej w różnych rejestrach, była dla Fomy zbyt atrakcyjna, by nie sięgnać po nia w kawowej alchemii. Na uważną alchemię Foma zbierał się już tylko przy kawiarce, kawa czarowana innymi metodami miała już o wiele więcej luzu, o wiele więcej przypadkowości. No dobrze, musiał przyznać Foma, miała więcej marginesu przypadkowości, nie jakiegoś wielkiego, bez przesady, kawa to poważne zajęcie, ale jednak gram w jedną stronę, dwa gramy w drugą, kilka ziarenek, które lepiej dać z wcześniejszymi do młynka niż odkładać do paczki, były jak przyprawa, która każdą potrawę czyni niepowtarzalną, jak nieznana ekspozycja na słońce, nieznana ilość deszczu, która wystąpiła gdzieś tam i przeniosła się do ust.
Kawa z kakao spod znaku 17 wyszła wspaniale. Albo prościej, a wiecej przekazując, wyszła. Balans pomiędzy różnymi wersjami gorzkiego, głębokiego i pełnego sprawiał, że Foma miał dawno nie odczuwaną przyjemność z oddania się porannej kawie. I w ogóle miał przyjemność z poranka.